ODT – Man at work

ODT – Man at work

Man at work

Na ekranie filmowym,  scenie teatralnej, na stronach powieści mamy postacie pierwszoplanowe czyli gwiazdy i bohaterów drugiego planu. Teoretycznie na estradzie jest podobnie. Scena muzyczna, nawet ta największa, również ma swoje gwiazdy i stojących za nimi muzyków, nieraz wspaniałych. Ale estrada, zwłaszcza ta rockowa, ma jeszcze innych cichych, schowanych, niewidocznych współtwórców  wspaniałych muzycznych widowisk. To pracownicy techniczni, realizatorzy dźwięku, animatorzy różnych obszarów wizyjnych i efektowych składających się na muzyczne, estradowe show. Poruszają się cicho i dyskretnie. Precyzyjnie i punktualnie. Są absolutnie anonimowi i bardzo, bardzo ważni. A tutaj wszystko dzieje się na żywo. Oczywiście w najprostszej, jakże polskiej definicji techniczny to taki gość co dźwiga skrzynie, montuje, ładuje, przewozi z miejsca w miejsce. Naturalnie są i tacy. Ale to tylko część prawdy. W środku nocy techniczny – wizjoner decyduje gdzie postawić na olbrzymim terenie pierwszy elemencik bardzo dużej sceny, na której  za dwadzieścia godzin odbędzie się wielki plenerowy koncert. Musi w wyobraźni umieścić wiele rzeczy: miejsce na olbrzymią scenę, na mega ciężkie konstrukcje stalowe do zawieszenia nagłośnienia, jeszcze większe dla świateł, na garderoby, na dojazd samochodów…. i wiele innych elementów tej układanki. A wszystko się zaczyna od umieszczenia jednego małego elemenciku. Jak się to schrzani, to rozpacz… Byłem tego świadkiem nie raz. A jak już to wszystko stoi to inny techniczny  wbiega na gotową już scenę jako pierwszy i niczym jakiś Napoleon zdobywa centralny obszar sceny dla swojej kapeli i jakoby zwycięskie chorągwie instaluje w tym miejscu  piece gitarowe, bębny, klawisze… Bo zasada jest prosta; kontrakt kontraktem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie a prawdziwy techniczny kocha swoją kapelę a ona jest lepsza i mojsza od innych i basta. Na wielkich  letnich plenerach od razu widać kto dzisiaj gra. Każdy żołnierz  paraduje w koszulce z nazwą, bądź nazwiskiem swojego artysty. Prawdziwi, profesjonalni  techniczni potrafią stroić i programować instrumenty, a w trakcie koncertu bezbłędnie wychwytują każdą nagłą potrzebę gitarzysty, wokalisty czy perkusisty. Są aniołem stróżem koncertowej sceny. Są także czasem jej utrapieniem.  Mniej więcej około 2010 roku graliśmy dla wielkiej korporacji w niezwykle eleganckim i nowoczesnym hotelu  w jednym  z naszych największych miast. Nie była to dla nas nowość i zarówno muzycy, jak i technika wiedzieli co trzeba robić.  Za realizację dla korporacji odpowiadała pani, którą zwłaszcza my z Romkiem znaliśmy jeszcze z dawnych czasów. Miła, profesjonalna, sympatyczna. Wręczyła mi scenariusz i rzeczowo wyjaśniła znaczenie poszczególnych punktów oraz  czas trwania. My byliśmy ostatnim muzycznym występem a po nas jeszcze nowoczesny balet, chyba z Holandii, a na koniec DJ. Pani manago na koniec krótkiej odprawy organizacyjnej zwraca się do mnie w te słowa: Tomku drogi, błagam cię o jedno. To szczególni goście, prawie z całej Europy. Zwróć uwagę, proszę, na szczegóły, poproś technikę, żeby się elegancko ubrali… no wiesz bez bluzgów i takich tam rockendrolowych akcentów. Demontaż sprzętu dopiero po skończonej imprezie. Bardzo was chłopaki o to proszęAleż kochana dla Ciebie wszystko – odpowiedzieliśmy na to prawie chóralnie. Całą tę gadkę powtórzyłem naszej kochanej ekipie technicznej.  Wysłuchali, pokiwali głowami i poszli na salę. Mieszkaliśmy oczywiście w tym samym hotelu w którym graliśmy koncert. No i poszły konie. Jeden wykonawca, drugi, trzeci, my… jeden bisik, drugi, piękny ukłon i do swoich pokoików spać… Nie zdążyłem nawet trampek zdjąć, a tu telefon. Nasza miła pani mówi do mnie dość oficjalnym tonem – Bardzo proszę, zejdź na dół do sali koncertowej. Za pół minuty tam byłem. I co widzę? Zapowiedziany  holenderski balet nowoczesny jest w trakcie swojego występu. Układy taneczne odbywają się na parkiecie usytuowanym pomiędzy niewysoką sceną na której  graliśmy, a pierwszym rzędem publiczności. Tancerze, a zwłaszcza tancerki byli wspaniali  a absolutnie futurystyczną dekoracją tego występu była nasza technika, która kompletnie sobie nie przeszkadzając pakowała na scenie instrumenty i od czasu do czasu co lżejsze elementy starała się wynieść na zewnątrz  zgrabnie balansując pomiędzy tancerzami. Szlag mnie trafił ale nie mogłem się do nich dostać bo i ja musiałbym się przemykać pomiędzy tancerzami. Nasze kochane chłopaki jak tylko zobaczyły naszą panią oraz mnie to pochowały się do mysiej dziury. Rano przy śniadaniu Pani menago mówi do mnie – Wiesz co… Ten balet, to się nazywał „Man at Work”, czy coś takiego i wszyscy myśleli że to tak ma być z tą waszą techniką … Zwłaszcza Angolom i Niemcom się podobało…

t.