05 paź ODT – Pan to ma życie, panie redaktorze…
Pan to ma życie, panie redaktorze…
Czy muzykom się to podoba, czy też nie ich życie jest związane z zawodem dziennikarza. I chociaż wiecznie narzekamy na ich złośliwości, brak obiektywizmu, niekompetencję, niezrozumienie, interesowność i parę innych cech, to dziennikarze wszelkich dziedzin są niezbędnym elementem wielu profesji. Osobiście nie mam na co narzekać, bo w swojej czterdziestokilkuletniej dotychczasowej karierze poznałem kilku wspaniałych ludzi uprawiających ten zawód. Znam na przykład dziennikarza muzycznego, który kocha muzykę, sportowego, który jest miłośnikiem sportu, niezwykle oczytanego krytyka literackiego oraz naczelnego redakcji przyrodniczej który ma w domu kilka zwierzaków… Ten od muzyki, to jest na dobitkę skromnym, porządnym i miłym gościem. Lubimy się, kumplujemy, a nawet przyjaźnimy.
Kiedyś w wolnej chwili mówi do mnie tak:
– Wiesz… ja podobnie jak ty nie prowadzę samochodu, więc radio dla takich miglanców jak ja zafundowało codzienną obsługę taxi na trasie dom – praca, praca – dom i tam, gdzie potrzeba. Jako kierowca permanentnie trafiał mi się fan muzyki, którego pragnieniem było, abyśmy kiedyś mogli sobie o niej porozmawiać. O swoim marzeniu informował mnie średnio pięć razy w tygodniu. A ja zwykle na to, że trasa dom – redakcja jest zbyt krótka na tak szeroki temat, że muszę w laptopie coś sprawdzić, bądź odebrać ważny telefon. Po kilku tygodniach zacząłem mieć wyrzuty sumienia, więc któregoś poniedziałku wyraziłem pełną gotowość na soczystą debatę o muzyce. Zachwycony pan kierowca skierował do mnie szybkie pytanko.
– „Widział pan panie redaktorze wczoraj koncert w telewizji???”
– „Widziałem”- odpowiadam.
– „A tę wokalistkę to pan redaktor przyuważył?”
– „Przyuważyłem.”
– „Ta to się musi łajdaczyć” – zrecenzował… W tym momencie dojechaliśmy do celu. Gdy wysiadałem z samochodu mój pan kierowca – rozmówca dodał: – „Z panem redaktorem to fajnie pogadać o muzyce”.
Zapamiętałem jeszcze jeden niezwykle pouczający epizod z życia dziennikarza muzycznego. Ten sam przyjaciel opowiedział mi następującą historyjkę:
-Pamiętasz – mówi – walki naszego mistrza bokserskiego wagi ciężkiej, pierwszego który na zawodowym ringu coś znaczył i ile emocji nam dostarczał. Wyobraź sobie, że jakieś okoliczności spowodowały, że radio poprosiło mnie żebym poleciał do Stanów i zrobił relację na żywo z najbliższej walki mistrza z amerykańskim gwiazdorem. Cała Polska tylko tym żyła, a ja miałem zrobić radiowe show na żywca. Stres wielki, ale się zgodziłem. Aha, a termin jest na wczoraj… Zatem po kolei: rezerwacja biletu lotniczego, rezerwacja hotelu, kupienie jednego, kupienie drugiego, jazda do Warszawy, z dworca na lotnisko, odprawa, rewizja, sprawdzanie czy wszystko mam, lot do Nowego Jorku, przejazd autobusikiem z Nowego Jorku do Atlantic City, z autobusiku szybko do hotelu, w hotelu telefon do radia z wiadomością, że dotarłem szczęśliwie, dalej pędem w taksówkę i do hali sportowej. Odnajduję wejście dla prasy, z wielkim trudem przedzieram przez tłum, kordony zabezpieczających służb i za parę minut docieram na swoje stanowisko prasowe. Zawodnicy są już w ringu, a prowadzący dokonuje prezentacji. Tłum ryczy, mnie się ręce trzęsą. Sprawdzam, czy wszystkie łącza z naszym radiem działają prawidłowo. Działają. Jeszcze nie wierzę, że to dzieje się naprawdę.
Gong. Zaczęli…
Schylam się pod mój stolik, gdzie położyłem sobie butelkę wody mineralnej. Po kilku sekundach wynurzam się z powrotem na powierzchnię wraz z moją butelką. Patrzę i …. już jest po walce!
t.