01 mar ODT – Świerszczyk
Świerszczyk
Sukcesom gwiazd estrady na całym świecie towarzyszą działania ludzi, o których istnieniu szeroka publiczność zwykle nie wie, bo i skąd… Schowani w mroku swoich działań, wykonują cichutko ważną pracę. Nie zazdroszczą, nie wymawiają, nie krytykują. Robią swoje. Solidnie i profesjonalnie. Potrafią szczerze cieszyć się z sukcesu artysty, z którym właśnie współpracują. Leszek Świerszcz to postać niezwykle ważna dla polskiej branży muzycznej. Ten muzyk, trębacz, klawiszowiec a przede wszystkim przedsiębiorca, menedżer i promotor od wielu dekad zamieszkały w okręgu Nowego Jorku znany jest chyba każdemu naszemu rodzimemu muzykowi. Jego kluby a zwłaszcza „Cricket” dawały pracę i chleb zarówno gwiazdom jak i maluczkim. Były dla nas wszystkich domem i schronieniem przez ostatnie prawie pięćdziesiąt lat. Pisząc te kilka zdań nie próbuję narysować życiorysu Leszka. Nie mam aż takiej wiedzy. Świerszczyk to postać skomplikowana, wyrazista, kontrowersyjna, niejednoznaczna, wręcz pomnikowa. A przede wszystkim przyjazna. Pamiętam jak skrupulatnie zapamiętywał zwyczaje i preferencje swoich gości. Jak miał przylecieć Czesio Niemen, to wiadomo, że musiały być ruskie pierogi, bo Czesław je uwielbiał, a poza tym był jaroszem. Jak miała grać młoda kapela, to zajmował się nimi jak wychowawca w przedszkolu. Świetnie wiedział, kto uwielbia Amaretto, a komu broń Boże dać piwko przed koncertem. Kto lubi robić zakupy na Manhattanie, a kto te sprawy ma gdzieś… W sklepach muzycznych wystarczyło się powołać na Lesia i od razu robiło się taniej… Miodzio. Nam samym Świerszcz dotąd truł o koncercie w Carnegie Hall, aż uwierzyliśmy, że to jest możliwe. Bez niego tego koncertu by nie było. Leszek otworzył oczy na świat wielu artystom i to nie tylko młodym. Może ktoś kiedyś napisze o nim książkę, albo scenariusz filmowy, bo to co robił, to było jak kolejna scena z filmu o przygodach Indiany Jonesa. Do mnie miewał czasem cudowne pytania… – Tomasz, czym się różni rottweiler od perkusisty? – No czym Lesiu? – Bo rottweiler w końcu odpuszcza. Ha ha ha…
Ale śmieszne …
t.