ODT – Sylwester, Hilary i inne kabelki

ODT – Sylwester, Hilary i inne kabelki

Sylwester, Hilary i inne kabelki

Mijało wiele lat, a my konsekwentnie nie graliśmy w noc Sylwestrową koncertu. Tak nakazywał niepisany kodeks muzyka rockowego. Nie było też na Polskim rynku muzycznym takiej tradycji. Budka grała koncerty przez calusieńki rok, ale tego Sylwestrowego wieczoru nie… Czas jednak nie tylko zrywa kolejne kartki z kalendarza, lecz dokonuje również zmiany zwyczajowe. Publiczne, plenerowe Sylwestry, ogólnodostępne letnie festyny, wysoko budżetowe koncerciki dla firm i korporacji w najbardziej dziwacznych miejscach, stały się nową konstytucją również dla muzyków. Cóż… granie na żywo w mroźną noc przy padającym śniegu tyle ma wspólnego z muzyką, co intercyza małżeńska z miłością. Pocieszające może jest to, że Jimmy Morrison, czy Janis Joplin tego nie doczekali. Walę się teraz w chuderlawą klatę i wyznaję: my także zaczęliśmy grywać takie imprezy, howk…  Tak więc odpowiednio wcześniej w urzędzie miejskim dużej aglomeracji ze stoickim spokojem wysłuchałem wzruszającej opowieści o tym, jak to w ostatnią noc mijającego roku rada miasta i Pan Prezydent zadbają o nasz budkowy komfort i bezpieczeństwo. Na wiadomość o ogrzewanej scenie, przytulnych i cieplutkich garderobach, wspaniałym kateringu (wyżerka) i takich tam jeszcze, zrobiłem starannie wytrenowaną minę informującą że święcie w to wierzę… Po czym podpisałem papierek i tyle. Pozostało tylko zagrać. W sylwestrową noc był lekki mrozik i piękny śnieg. Nieźle. Jednak o godz. 22.30  słoneczko już zaszło i zrobiło się trochę zimno. Pewnie dlatego, że to zima a w zimie jest zimno. No nic… Gramy. Ludzi tłum około 35 –  40 tysięcy. Wielka scena. Piękne światła. Brzmi potężnie i okazale. Na tyle głośno, że sam siebie nie słyszę, chociaż  leję po bębnach ile sił w miechach. Grając obracam głowę w lewą stronę i pokazuję naszemu technikowi, że chyba z odsłuchem coś nie tak. On unosi kciuk do góry na tak i pokazuje z uśmiechem, że już daje bębny głośniej. Ja nadal siebie nie słyszę, więc macham łapą, że jeszcze głośniej. Ale bardzo głośno grają wszyscy, a Krzysiek z przodu jak się odezwie to z przed głośników śnieg wywiewa. Przynajmniej jest pozamiatane. A ja dalej siebie nie słyszę. Wbiega na scenę zatroskany technik i ryczy do mnie, że głośniej się już nie da… Rzuciłem w tę zimową nocną przestrzeń bardzo kulturalną oraz popularną partykułę wzmacniającą i już tylko skupiłem się na zimowym wykonaniu naszego koncertu. Stare z nas konie i doświadczone, więc szczęśliwie i z sukcesem dojechaliśmy do końca. Kilkudziesięciotysięczna publiczność domagała się bisów, a my dzięki Bogu w zdrowiu przeżyliśmy ten artystyczny eksperyment. Jakieś dwie godziny później, już w Nowym Roku opatulony, po cieplej herbatce wróciłem na scenę i pytam naszego przyjaciela z techniki co to się z tym dźwiękiem na scenie wydarzyło.- Wiesz stary –mówi –  nie mam pojęcia. Bębny w twoim odsłuchu były na full, więc powinno ci łeb urywać… Idziemy na tył sceny. Za bębnami na podeście stoi wielgachna kolumna odsłuchowa. Taka jak trzeba, a obok niej leży kabelek i uśmiechając się woła: Hej ludzie… może mnie ktoś wetknie w ten tutaj otworek, bo inaczej to nic k…a nie będzie słychać…   Przypomniały mi się wtedy dwie rzeczy: wierszyk o Panu Hilarym i okularach, oraz słowa Jimmiego, o tym że rock’n’roll łatwy nie jest….

Wspaniałego, uśmiechniętego, zdrowego i pokręconego Nowego Roku……..

t.